Dlaczego uczestnicząc w wielu terapiach, warsztatach, praktykach duchowych mamy ciągle poczucie niedosytu, a jakość życia w codzienności, w dłuższej perspektywie niewiele się zmienia? Otóż z mojej perspektywy przyczyny są dwie. Warto się nad nimi zatrzymać, jeśli czujemy, że terapie, w których bierzemy udział, nie przynoszą efektu.
Pierwszą ze wspomnianych przyczyn jest nieświadomość faktu, jaki wpływ na nasze aktualne życie ma nie tylko nasza przeszłość (tu wspomnę o tak chętnie dzisiaj podejmowanym temacie leczenia traumy), rodowe dziedzictwo (popularne dziś ustawienia systemowe), ale i konstrukcja naszej tożsamości, której źródła sięgają daleko w głąb zbiorowej nieświadomości. Nazywam ją poziomem świadomości ego – pewnym potencjałem, miejscem, z którego wychodzimy po zmianę (do tego tematu odnoszą się dziś modne obietnice praktyk rozwoju duchowego). Żadna z metod pracy terapeutycznej – choć każda z nich jest ważna i potrzebna w drodze do siebie – nie jest jedyną słuszną dla każdego człowieka. I żadna nie jest jedyną właściwą w trakcie całego rozwoju świadomości.
Drugą przyczyną trwania w impasie lub złudzeniu, że kiedyś będzie lepiej, bez realnej poprawy w codzienności, jest brak spójności między podejmowanymi wysiłkami a prozą naszego życia. Brak tej spójności wynika w dużym skrócie z przekonania, że należy nam się życie inne od tego, które mamy, i że możemy nim zarządzać według własnych reguł. Reguł, które nie uwzględniają nienaruszalnych praw ludzkiej egzystencji. Mam tu na myśli wartości egzystencjalne doświadczane przez każdego człowieka, niezależnie od tego czy żyje on w zgodzie z nimi czy je ignoruje. Zawsze ma jednak świadomość ich istnienia. Za przykład mogą posłużyć tu zasady etyki, zwykłej ludzkiej życzliwości czy szacunku wobec innych kultur, wierzeń, przekonań.
Jedna metoda dla wszystkich?
Jednym z najczęstszych błędów w podejmowaniu pracy z przeszkodami w dostępie do radości życia jest jednotorowość podejmowanych działań terapeutycznych albo poczucie wszechmocy zarówno terapeuty jak i klienta. Otóż w większości przypadków specjaliści zajmujący się pomaganiem trzymają się wyuczonych sposobów pracy, negując jednocześnie pozostałe źródła cierpienia, z którymi pracować należy w inny od praktykowanego przez nich sposób.
W propozycjach pomocy istnieje tendencja do uznawania własnego podejścia do pracy z ludźmi za najwłaściwsze, skuteczne dla wszystkich. Jest to, w moim poczuciu, podstawowym błędem. Zamiast współpracować na rzecz skutecznego wspierania ludzi w rozwoju świadomości, specjaliści, terapeuci, trenerzy walczą ze sobą o to, kto ma rację i która metoda jest lepsza. Zupełnie nie biorą przy tym pod uwagę faktu, że pomocą może się okazać rozwiązanie zupełnie inne od tych, których dotyczy spór.
W konsekwencji przywiązania do swojej racji, szeroko pojęty interes terapeuty zostaje postawiony daleko przed dbałością o dobro klienta. Na skutek tej sytuacji odpowiedzialnością za niepowodzenia w pracy terapeutycznej obarcza się klienta zwracającego się po pomoc. Tymczasem prawdziwa przyczyna leży w nieodpowiednio dobranej metodzie pracy, nierzadko w braku merytorycznych kompetencji niosącego pomoc lub w tym, że terapeuta nie ma realnie możliwości, by wesprzeć klienta. Zmierzenie się z tymi trzema powodami niepowodzenia procesu terapeutycznego wymaga sporej dawki dojrzałości i zwykłej pokory ze strony terapeuty/lekarza/coacha czy duchowego przewodnika.
Wieczna ucieczka od źródła problemu
Wyobraźmy sobie, że zwracamy się o pomoc przy bólu zęba do specjalisty, który szuka emocjonalnych przyczyn choroby. Konsultant zamiast w pierwszej kolejności skierować nas do stomatologa, szuka od razu przyczyn poza ciałem, ignorując zupełnie fizyczne przejawy choroby. Konsekwencje takiej „terapii”, jak łatwo się domyślić, mogą być przykre. A na pewno bolesne. W innym, pozytywnym wariancie tej sytuacji konsultant – ze świadomością różnych aspektów choroby – może zacząć od skierowania nas do stomatologa i potem (jeśli nadal chcemy spojrzeć na naszą dolegliwość z szerszej perspektywy), zająć się emocjonalną przyczyną kłopotu.
Podobnie rzecz ma się w przypadku prób leczenia emocjonalnego i uczuciowego cierpienia w praktykach duchowych. Dają one, co prawda, doraźne ukojenie, ale nie likwidują przyczyn bólu. Bowiem zamiast uczenia się rozumienia swoich przeżyć i nauczenia się obchodzenia się z nimi, próbujemy od nich uciec. Tym sposobem obieramy, zazwyczaj nieświadomie, strategię uniemożliwiającą rozpuszczenie przyczyny emocjonalnego cierpienia na rzecz permanentnego łagodzenia jego skutków.
Dlaczego terapia nie działa?
Przykłady działań terapeutycznych, które nie przynoszą realnych, długoterminowych efektów, można by mnożyć, ale nie w tym leży sedno tego, co chciałabym przekazać w moich refleksjach. Otóż główny problem nie sprowadza się, z mojej perspektywy, do tego, że klienci korzystający z przeróżnych form terapii ulegają obietnicom bezwysiłkowego uwolnienia się od cierpienia. Sedno leży w odpowiedzialności oraz intencjach osób, które zajmują się pomaganiem. Od tego, czy wiodącymi intencjami są szeroko rozumiane własne interesy, czy próba szukania skutecznych sposobów pomocy klientom będzie zależało powodzenie realnego wsparcia. Wsparcia rozumianego przeze mnie jako pomoc w odzyskiwaniu dostępu do życia opartego na osobistych zasobach i bezwarunkowej ich akceptacji oraz na respekcie i życzliwym przyjęciu własnych ograniczeń.
Do przewagi tej drugiej motywacji niezbędna jest osobista kompetencja terapeutów, lekarzy, nauczycieli, coachów i nauczycieli duchowych. Kompetencja polegająca na świadomości własnych, zarówno merytorycznych jak i osobistych, zasobów oraz ograniczeń. W większości przypadków owocuje to pokorą wobec podejmowanych działań terapeutycznych i poszerzaniem współpracy z profesjonalistami posiadającymi inne od naszych kompetencje.
Czy samoświadomość pomagającego ma znaczenie?
W moim przekonaniu na głębokiej, odczuwanej bezwarunkowej akceptacji siebie i własnego potencjału budujemy dostęp do takiej samej akceptacji u swoich klientów. Bez tego elementu (własnej kompetencji) pomoc będzie miała powierzchowny wymiar. Klient otrzyma doraźne wsparcie, jednak głęboka przyczyna pozostanie dalej aktywna. Dzięki temu całe życie będziemy mieli zajęcie w postaci ciagłego pozornego terapeutyzowania siebie , uciekając od tego, co naprawdę tworzy w naszym życiu dyskomfort. A tworzy go właśnie ucieczka od własnej prostej prawdy, ucieczka, która wyraża się poprzez poszukiwanie sensu życia w zewnętrznych celach.
Jeżeli jako treapeuci unikamy prawdy o sobie, automatycznie uczymy tego samego swoich klientów. Realia natomiast są proste i przewidywalne. Proste, choć – trzeba przyznać – bardzo wymagające. Jak mawiają ci, którzy odważyli się zaryzykować ten wysiłek: ścieżka jest prosta, ale stroma i wąska. Ze swojej strony dodam do tego: wymagająca odwagi i pozbawionej chęci zysku motywacji.
Nikt z nas nie jest omnipotentny, choć pokusa myślenia w ten sposób wcale nie jest rzadka. Możemy ją traktować z przymrużeniem oka i wówczas skutecznie zablokujemy rozrastania się naszej własnej arogancji. Warto ponadto wykorzystywać własne kompetencje, by wpłynąć na swój dobrostan, a także szukać innych, nieznanych nam punktów odniesienia i korzystać z wiedzy i doświadczenia innych specjalistów.
Współpraca między specjalistami w szukaniu skutecznych rozwiązań danego kłopotu okazuje się dużo bardziej satysfakcjonująca od trzymania się wąskiego, najlepszego (bo przyjętego przez siebie) sposobu działania i przekonania o własnej racji. Taka postawa musi zawsze zakończyć się walką i rywalizacją, które oddalają od poszerzania perspektywy własnej, a tym samym – perspektywy klienta. Kiedy bowiem osoba szukając pomocy zgłasza się do terapeuty, ufa, że otrzyma wsparcie w poprawie jakości życia, a w centrum całego procesu będzie ona i jej potrzeby, nie zaś potrzeby terapeuty.
Jolanta Toporowicz