Partnerstwo wpisuje się w nasze życie jako fakt, który dotyczy każdego człowieka. Fakt ten w dużej mierze nie zależy od naszych świadomych wyborów. Żyjemy w partnerstwie z wielu powodów. Są nimi biologiczne instynkty (przynależności, posiadania potomstwa, seksu), kulturowe funkcje (rodowe dziedzictwo, status, zwyczaj, religia), jak i aspekt jakości życia czy mówiąc wprost: miłości (rozumianej i doświadczanej różnie).
Patrząc na jakość związków można by rzec, że świadome wybory nie zawsze przynoszą oczekiwane rezultaty. Stan zakochania i wyobrażeń jak powinno być rzadko na dłuższą metę pokrywa się z realiami. Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego mimo świadomie założonego scenariusza realia pokazują inny, najczęściej nieoczekiwany i zaskakujący, krajobraz naszych wyborów?
Przyglądając się nieświadomym mechanizmom, które powodują, że wybieramy takiego, a nie innego partnera, można zaobserwować pewną prawidłowość. Okazuje się bowiem, że to co nas pociąga w drugiej osobie, to schowany w nieświadomości (niechciany) aspekt nas samych. Magnesem jest zatem znany nasz własny, wykluczony obszar. Zazwyczaj jest to głęboka, niezagojona rana z dzieciństwa /Jurg Willi/.
Świadome wyobrażenia na temat związków i motywacje nawiązywania relacji dość jasno pokazują jakie skrywane aspekty „kierują” naszymi wyborami. Jeśli wyobrażamy sobie, że nasze partnerstwo będzie idealnym, pełnym jednomyślności, pozbawionym wad i zakłóceń źródłem szczęścia i spełnienia, mamy w sobie wewnętrzną pustkę i doświadczenie opuszczenia, braku reakcji rodziców na czującą część nas samych. Jeśli marzymy o idealnej miłości, pełnej ciepła, troski, oddania skrywamy, wykluczamy ze świadomości ból zerwanej więzi, emocjonalnego porzucenia. Przekonanie o dozgonnej przynależności, lojalności, uporządkowanej zasadami relacji skrywa w nieświadomości lęk przed zaufaniem i doświadczenie upokorzenia czującego „ja”. Marzenia o wiecznej atrakcyjności i życiu pełnym sukcesów jest skutkiem bycia najważniejszym dla rodzica płci przeciwnej i nieobecności rodzica tej samej płci, niechcianym aspektem jest potrzeba bliskości opartej na zwyczajności i byciu słabym.
W świadomej narracji, którą tworzymy wokół relacji, można usłyszeć tęsknotę za tym, czego w swoim dzieciństwie nie doświadczyliśmy, a która jest tak naprawdę zmaterializowaną ucieczką od własnej, wewnętrznej rzeczywistości. Ucieczką od dotknięcia zranień, słabości, ciemnych stron, których w sobie nie akceptujemy.
Jeśli już świadomi tego faktu nie podejmiemy starań o ich przyjęcie (przepracowanie), mamy przed sobą perspektywę uwikłań, frustracji, bólu, niespełnienia i eskalacji konfliktów lub obojętności (powstanie koluzji) /J. Willi/. Perspektywę utknięcia w związku /relacji/, która jest źródłem raczej frustracji i cierpienia, niż bliskości, wsparcia i inspiracji.
Patrząc na związki z szerszej jeszcze perspektywy możemy zobaczyć, że Życie samo, niezależnie od naszych egocentrycznych pomysłów na jego porządek, upomni się o akceptację wszystkich swoich składowych. Miłość z tej perspektywy będzie uznaniem wartości tych miejsc, które uczą nas pochylenia się nad niedoskonałościami, słabościami w równowadze do przyjemnych i chcianych jego obszarów, pokory wobec harmonii Życia poza naszym wpływem i wyborami. Upomni się o swoją istotę, bezwarunkową miłość, ze wszystkimi swoimi elementami, bez wykluczania kogokolwiek i czegokolwiek.