Wysoko na skale siedzi oświecony. Niewzruszony wpatruje się w spienione fale, które w ten wietrzny, jesienny dzień, uderzają o brzeg szczególnie mocno. Przebudzony jest dobrze znany mieszkańcom miasteczka. Część z nich traktuje go z pobłażaniem albo nie zwraca na niego uwagi, ale ci, którym naprawdę leży na sercu duchowy rozwój, otaczają go nieskrywaną czcią. Marzą, że jeśli będą oddawać się duchowym praktykom, któregoś dnia się przebudzą i będą jak on – niewzruszeni, pełni majestatu, budzący podziw. Wolni od dramatów codzienności.
Nisko, na wciąż ciepłym piasku, siedzi para staruszków. Milczą, ale od czasu do czasu odwracają ku sobie głowy, mówią coś i śmieją się głośno. Potem znów milkną. Opierają się o siebie plecami, co wygląda z boku dość zabawnie, zwłaszcza że sylwetki obojga są już mocno pochylone. Figura, którą tworzą ich ciała, daleko odbiega od ideału. Całe ich życie było od niego dalekie, choć oboje się starali każdy dzień przeżyć do cna – z jego radością i bólem. Bywali wspaniali, bywali beznadziejni. Starali się nie krzywdzić, ale nie zawsze im to wychodziło. Pobrali się, wychowali dzieci, chodzili na spacery do lasu, a on czasem masował jej stopy. Kto chciałby wieść takie zwyczajne życie?
—
– Słuchaj, mama trafiła do szpitala. Zajmiesz się dzieciakami przez tych kilka dni, gdy będę u niej, ok?
Zajmiesz się, skoro musisz. Ale już sobie przyrzekłeś, że to będzie ostatni raz. Czujesz coraz wyraźniej, z każdym kolejnym szkoleniem, każdym kolejnym etapem swojego duchowego rozwoju, że to rodzinne życie jednak nie jest dla Ciebie. Teraz widzisz wyraźnie, jak śmieszna jest twoja egzystencja: żałosne dylematy, dokąd pojechać na ferie, nudne sobotnie wyprawy na basen, odwiedziny u jej rodzeństwa, wyrzucanie śmieci, wizyty u dentysty i mechanika. Przez to wszystko brak Ci czasu na prawdziwy rozwój. Chcesz pomedytować – córki wskakują Ci na kolana. Potrzebujesz ciszy – skupienie przerywa dźwięk miksera. Żona z tym irytującym zatroskanym spojrzeniem prosi, żebyś nie jeździł co miesiąc na te wyjazdy w milczeniu, po których jesteś rzekomo „nieobecny”.
Ale jeszcze chwila i będziesz wolny. Odejdziesz od niej – to już postanowione. Zawsze była zaradna, poradzi sobie z dziewczynkami. Są już duże, za chwile pójdą do szkoły. Jasne, będziesz je wspierał, odwiedzał. Będziesz dzwonił przecież.
Najważniejsze, że wreszcie odzyskasz czas na wartościowe życie.
—
– Czy możesz z nią porozmawiać? Ona potrzebuje teraz matki. Odkąd ten chłopak ją zostawił, dzieje się z nią coś złego. Proszę Cię, wracaj już. Mężczyznom jest trudniej rozmawiać na takie tematy. Proszę… Wiem, że Ciebie wysłucha.
Nie wrócisz teraz. Warsztaty trwają jeszcze dwa dni. Tu, gdzie jesteś od prawie tygodnia, już nie po raz pierwszy (to doświadczenie jest tak cudowne, że tęsknisz za nim, gdy tylko wracasz do domu), od rana ustawiasz relacje rodzinne, medytujesz, zanurzasz się w siebie. Z perspektywy tego drewnianego domu wypełnionego zapachem pasztetu z soczewicy, tamte domowe problemu wydają się śmieszne, bez znaczenia. Mogą poczekać, zresztą pewnie same się rozpuszczą. Przecież wszystko mija – miłosne dramaty nastolatek także. Twoja córka od zawsze ma jakieś problemy, a ty masz już dosyć jej smutków, dylematów i pytań. Gdyby widziała świat tak głęboko jak ty, zrozumiałaby, że to wszystko jest bez znaczenia.
Kiedy tu, podczas wspaniałej prowadzonej medytacji zamykasz oczy, pojawiają się wizje wielobarwnych figur, które tworzą niesamowite układy. Czujesz się lekko i spokojnie; jesteś w zupełnie innej rzeczywistości. I wiesz, że to jest prawda o życiu – pragniesz tego błogostanu coraz mocniej.
Im głośniej szlocha Twoja córka, tym bardziej zatapiasz się w bezkresie.
Anna Ślubowska