Pewna kobieta określana jako ta, która „nie da sobie w kaszę dmuchać”, odbiera w upalny dzień telefon. Upał jest tu faktem istotnym o tyle, że jak się za chwilę okaże, zmęczenie wysokimi temperaturami będzie miało niebagatelny wpływ na reakcję bohaterki, która od dłuższego czasu boryka się z pewnymi problemami zdrowotnymi. 

Po kilku sygnałach dzwonka odbiera połączenie. W słuchawce słyszy kobiecy jednostajny głos pełen determinacji. W ciągu sekundy rozpoczyna się silnie perswazyjna, pełna niesamowitych obietnic opowieść o suplemencie diety mającym zamienić życie zmęczonej ukropem adresatki oferty w raj. Wystarczy, że spróbuje, łyknie, popije (albo i nie), a nawet i upały są gotowe ustąpić, zamienić się w połączenie subtelnego nasłonecznienia i lekkiej morskiej bryzy (nawet w górach). Odbierająca połączenie próbuje kategorycznym tonem przerwać historię słowami: „Dziękuję. Nie potrzebuję tego specyfiku”. Jednak akwizytorka zdaje się w ogóle nie słyszeć jej deklaracji i niestrudzenie kontynuuje. Potencjalna klientka przerywa jej więc jeszcze ostrzej i pyta: „Czy pani rozumie, że to, co pani oferuje nie jest dla mnie? Nie chcę tego”, ale wytrwała sprzedawczyni nie zatrzymuje ani na chwilę swojej przemowy – dalej zachęca, zachwala, zapewnia…  

Może gdyby wiatrak w pokoju odbierającej połączenie działał jak należy, może gdyby nie była przemęczona pracą, może gdyby słońce świeciło bardziej z prawa, nie z lewa, główna bohaterka tej historii miałaby więcej cierpliwości. Ale nie ma. Bierze głęboki oddech i prawie krzyczy : „Do jasnej cholery, czy pani jest sztuczną inteligencją czy człowiekiem? Ja do pani mówię, a pani nie słyszy i dalej swoje”. Jednak i ta nerwowa reakcja nie przynosi spodziewanego efektu, więc akwizytorka słyszy: „Nie mogę, ku…, zażywać tego czegoś preparatu, o którym pani mówi, bo umrę. UMRĘ NA ŚMIERĆ. I będę martwa”. 

Ostatnie, a zarazem ostateczne w swoim wydźwięku słowo padające w tej niby-rozmowie działa jak gilotyna: przecina na pół kartkę ze skryptem napisanym przez pana managera szczebla wyższego, specjalisty (po poważnych szkoleniach) od wciskania kitu. Po drugiej stronie słuchawki zapada cisza, a po chwili słychać: „Ojej, to ja panią bardzo przepraszam, bardzo”. 

I tak oto spotkały się kobieta (natury porywczej) z kobietą (natury odmiennej, której komentować tu nie będziemy). Spotkał się człowiek z człowiekiem – jeden się uniósł w gniewie sprawiedliwym, a drugi, kiedy już zrozumiał, że przekroczył granicę, wycofał się, bo poczuł wstyd i lęk. Pani próbująca sprzedać cudowny suplement nie była więc, wbrew prowokacyjnemu, a zarazem uzasadnionemu pytaniu nagabywanej klientki „sztuczną inteligencją”, ale kobietą z jej ludzkimi odruchami. Porzuciła realizację planu: zadzwoń – przekonaj – sprzedaj. Kiedy jej rozmówczyni wyraziła jasny (choć mroczny w swoim wydźwięku) sprzeciw, akwizytorka poczuła się zakłopotana i zaniechała prób sprzedaży specyfiku. 

Jak wyglądałaby opisana wyżej historia, gdyby rozmówczynią potencjalnej klientki w identycznej sytuacji była jednak sztuczna inteligencja? W czasach przełomu, w których niewątpliwie żyjemy, w obliczu rozwijającej się w zawrotnym tempie AI, warto się nad tym zastanowić. I zadać sobie pytanie, czy w związku z pojawieniem się nowego, trudnego do zdefiniowania bytu, na pewno zmienia się znaczenie słowa „człowieczeństwo”? 

O SI dyskutują, nie bez swady i znawstwa, filozofowie, pisarze, futurolodzy i fizycy kwantowi. Zdaje się jednak, że podczas większości tych dyskusji pomijany jest jeden, być może kluczowy wątek, który, jak przeczuwamy, będzie miał absolutnie najistotniejsze znaczenie w epoce, która nadchodzi. Jaki? To uważny czytelnik już z pewnością wyczuł podczas lektury powyższej historii, my zaś poświęcimy temu tematowi więcej uwagi w kolejnych tekstach. Będziemy je pisać, nawet jeśli SI mogłaby nas w tej kwestii w jakiejś mierze zastąpić. My to zrobimy po swojemu. Po ludzku. 

Anna Ślubowska

Pin It on Pinterest

Share This