Wychowywanie nastolatka jest jak pilotowanie samolotu F-35 przez osobę z licencją na awionetkę: i jedna, i druga maszyna lata, wzbija się w powietrze i ląduje, tyle że myśliwiec ma nieco więcej przycisków, porusza się z prędkością ponaddźwiękową i zrzuca bomby. Innymi słowy, wiedza o tym, gdzie jest ster, skrzydła i ogon może się okazać niewystarczająca, kiedy przesiadamy się z samolotu turystycznego do myśliwskiego… W końcu nikt nas nie przeszkolił z obsługi ultranowoczesnej, nieznanej nam maszyny, dlatego bazujemy trochę na instynkcie, trochę na zasłyszanej gdzieś wiedzy, nerwowo analizujemy kokpit z nadzieją, że nie zapali się żadna z lampek ostrzegawczych, kiedy już, jakimś cudem, wzbijemy się w powietrze.

Konfrontacja rodziców nastolatka z faktem, że nagle nie wiadomo, jak działać, co robić, a czego nie, żeby się metaforycznie nie rozbić następuje wtedy, kiedy dość posłuszna dziewczynka, której jeszcze niedawno czesaliśmy warkocze, zamienia się w pyskatą dziewczynę, a zamiast chłopczyka, z którym chodziliśmy na boisko pograć w piłkę, mamy w domu aroganckiego chłopaka. Malowniczy krajobraz podziwiany niespieszne z pokładu awionetki zaczyna z dnia na dzień przypominać nierozpoznane terytorium, a my – pędząc z prędkością ponad 1 macha – skupiamy się głównie na wypatrywaniu i unikaniu zagrożenia. I wciąż, nieustannie, mylą nam się przyciski w tej nieznanej maszynie. Gniew miesza się ze strachem,      a nadzieja z rezygnacją, wiemy jednak, że mamy zadanie do wykonania, więc polecieć, tak czy tak, musimy. I tu rodzi się absolutnie kluczowe dla jakości tego doświadczenia pytanie: Czy potraktujemy długi lot jako smutną konieczność czy jako szansę, na wzbicie się wyżej i przekroczenie siebie?

Bunt jako dar 

Powyższe lotnicze porównanie mogłoby służyć jedynie temu, by stwierdzić, że wychowywanie nastolatka jest wielkim wyzwaniem, do którego nikt nas nie przygotowuje. To jednak oczywiste. Ciekawszy zdaje się fakt, że jako rodzice mierzący się z zachowaniami dorastającego człowieka jesteśmy niczym pilot poddawany przeciążeniom – jeśli nie poznamy dobrze własnego organizmu, swoich możliwości i ograniczeń, ciężko nam będzie utrzymać się w powietrzu i nie stracić na dobre sterowności. A najtrudniej będzie czerpać (także) radość ze wspólnego bycia z młodym człowiekiem.

Postawię tezę, że okres bunt dorastającego dziecka jest dla rodzica jednym z najlepszych sposobów na poznanie samego siebie. Chyba nikt bowiem nie jest w stanie tak celnie dotknąć naszych bolesnych miejsc, tak trafnie trącić właściwej struny, by wydobyć jęk cierpienia, tak umiejętnie wyprowadzić nas z równowagi jak nastoletnia ona lub nastoletni on. Oznacza to, że dorastające dziecko w swojej bezkompromisowej szczerości (jeśli, rzecz jasna, damy mu przyzwolenie na otwarte reakcje) z pewnością nieraz pokaże nam lustro, ba, przysunie je tak blisko, byśmy nie mogli przypadkiem udawać, że nie widzimy w nim własnego odbicia. 

To, co wyrwane spod powierzchni

Zobaczymy wówczas swój wstyd z powodu zachowania naszego potomka i być może zrozumiemy, że to uczucie nie narodziło się w chwili, gdy nasze dziecko postąpiło „niewłaściwie”, że źródło wstydu znajduje się w odległej przeszłości. Wstyd, jest nam tak bardzo wstyd. Za niego, za nią czy za… nas samych? 

Dostrzeżemy także swój gniew, a nawet wściekłość, że nasz nastolatek nie spełnia postawionych przed nim oczekiwań,        i będzie nam trudno, naprawdę trudno nad tym gwałtownym uczuciem zapanować. Skonfrontujemy się wtedy z własną, często tłumioną przez lata agresją. Przestraszy nas ona, przerazi, bo „Przecież ja jestem z natury łagodna”, „Ja się tak nigdy nie zachowywałem; nie wiem, co we mnie wstąpiło”. Pomyślimy zszokowani: „Ja siebie nie poznaję!”. Racja – właśnie wtedy poznajesz nie wykreowanego przez lata „siebie”, lecz… siebie. I nie, nie ma możliwości, by dokonało się to bezboleśnie, mimochodem, nad brzegiem morza, przy szumie fal i śpiewie ptaków. 

Ujrzymy w tym odbiciu również „własny” lęk, często irracjonalny, chwilami śmieszny, lęk ukryty w zdaniach typu: „Jeśli młody dostanie dwóję  z testu semestralnego, wyląduje w zawodówce; nie poradzi sobie w życiu”. A jeśli będziemy mieć odwagę, przyznamy przed sobą, że tak naprawdę odżywają w nas obawy zaszczepione przez innych – rodziców, wujków     i ciocie albo mniej lub bardziej życzliwych nauczycieli. 

Innym razem, kiedy w trakcie ostrej wymiany zdań z naszą pociechą w oczach pojawią się nam łzy, co zauważy nastolatek-czujny obserwator powie na przykład: „No tak, a teraz to ja jestem ten zły, a ty robisz z siebie ofiarę”. A my w duchu przyznamy mu rację,  choć nie będzie to ta miła część prawdy o nas. Zgodzimy się w ciszy, że z bezsilności sięgamy po poczucie winy, kulimy się, chroniąc w dobrze znanej pozycji ofiary, która skupia na sobie uwagę, zasługuje na współczucie  i pocieszenie. Jeśli sprawdzimy, co się pod tym uczuciem kryje, a potem przeżyjemy tę odkrytą pod spodem emocję lub uczucie z czułością wobec siebie, uznamy w końcu, że to jest w porządku – czasem sprawimy naszemu dziecku przykrość posłuszni nawykowej reakcji. Tak po prostu jest, a marzenie rodzicielstwie doskonałym wsadzimy między bajki, bo to przecież pusta koncepcja. 

O nauczyciela do ucznia

Nie będziemy więc w trakcie tego lotu przez okres dorastania asami przestworzy – to na pewno. Im szybciej zaakceptujemy ten fakt, tym piękniejsza (w ostatecznym rozrachunku) okaże się nasza podróż. Będziemy za to nowicjuszami, ale takimi, którzy z racji wieku i doświadczeń, wiedzy o pogodzie, ograniczeniach ciała i umysłu, o tym, jak wezwać przez radio pomoc, siedzą za sterem. Niepewni, wątpiący, ale wdzięczni za to, że możemy doświadczać turbulencji, dzięki którym możemy lepiej poznać nie tylko dziecko, ale także, a może przede wszystkim siebie.

Jako rodzicom dorastających dzieci przypada nam więc w udziale jednocześnie rola nauczyciela i ucznia. Z mojej perspektywy jednak to ta druga z ról jest – w tej drodze pełnej przeciążeń, nagłego pikowania i wstrząsów – najważniejsza: im więcej, zwłaszcza tej trudnej prawdy o sobie przyjmiemy, tym więcej, nie mówiąc ani słowa, przekażemy naszym dzieciom po prostu żyjąc obok zwyczajnie, otwarcie i szczerze. Choć oczywiście niejeden raz będziemy mieć ochotę przesiąść się do rakiety i zniknąć w innej galaktyce ;).

Anna Ślubowska

Pin It on Pinterest

Share This