Pomimo wielu lat rozwoju psychologii wciąż nie powstała jasna definicja odnosząca się do absolutnie kluczowej kwestii związanej z dobrostanem człowieka. Chodzi mianowicie o rozróżnienie pomiędzy sposobem, w jaki przeżywamy życie, a tym jak je definiujemy i wokół jakich narracji następnie je budujemy. Innymi słowy brakuje refleksji nad tym, na czym polega podstawowa różnica między doświadczaniem (a więc bezpośrednią, emocjonalną i uczuciową) reakcją na rzeczywistość, a przeżyciem związanym z opowiadaniem na jej temat, czyli intelektualnie konstruowaną interpretacją realiów, w których żyjemy. Czym innym jest bowiem przeżywanie np. miłości, smutku, a czym innym tworzenie historii na ten temat i przeżywanie tej opowieści dotyczącej relacji, życia zawodowego, rodzicielstwa itd. Są to dwa skrajnie odmienne sposoby doświadczania życia i tylko pierwszy z nich pozwala doświadczyć prawdziwej wewnętrznej harmonii.
Mierzymy się dziś z plagą chorób cywilizacyjnych, syndromu wypalenia, nerwic, depresji i uzależnień. Pomimo tego faktu mało kogo zajmuje wadliwość metod, przy pomocy których próbujemy dbać o naszą mentalną i psychiczną kondycję. Błędem psychologii jako dziedziny nauki jest to, że niezmiennie trzyma się aksjomatów, które już dawno nie przystają do realiów życia zdominowanych przez rywalizację i konsumpcjonizm, dostęp do sieci, a także radykalną zmianę perspektywy, z której młode pokolenie ogląda dziś życie. Sprowadzanie życiowych celów do powierzchownych, szybkich sukcesów (niezależnie od ich kosztów), powszechna dostępność wszelakich porad, jak myśleć, co myśleć, na kim się opierać i moda na niezwykłe doznania obiecujące podróż do raju z dala od prozy życia i jego esencji – to tylko wierzchołek góry lodowej. Życie staje się powoli częścią algorytmu o treści: szybko, łatwo, płytko, dalej, więcej. I bez myślenia. Doraźnie przypomina to trans, bezrefleksyjne płynięcie z nurtem podyktowane logiką typu: „Wszyscy tak postępują” i przekonaniem „Tak powinno wyglądać życie, a poza tym jest wygodnie wiedzieć, którędy wiedzie nasza droga”.
Jednak w dłuższej perspektywie życie w tym transie prowadzi do wyjałowienia naszych zasobów, dzięki którym mamy możliwość rozwijać to, co jest sednem człowieczeństwa: uczucia, refleksje, talenty, zdolność do kreatywnego tworzenia świata opartego na głębszych niż blichtr wartościach. Niszczymy naszą zdolność do współpracy, do tworzenia dóbr nie tylko dla własnych korzyści, a w końcu i do budowania czegoś, co posłuży także innym. Płynąc tym rwącym nurtem, gubimy codzienność i zdolność do doświadczania życia bezpośrednio poprzez kontakt ze sobą i innymi ludźmi. Kiedy tracimy połączenie ze swoim czuciem i potrzebami, nasze życie traci głębię, z której rodzi się wszystko, co tworzymy. Znika to, co wzbogaca każde nasze działanie o wartości niematerialne, dzięki którym czujemy swoją wartość i wartość samego doświadczania życia. Zewnętrzny sukces doświadczony w wykreowanej przez media rzeczywistości nie da nam połączenia z tą subtelną sferą, dzięki której mamy szansę cieszyć się samym faktem, że żyjemy, i jednocześnie szanować wszystkie barwy naszej egzystencji z głębokim poczuciem sensu.
Żeby bowiem móc płynąć z tym szybkim prądem, konieczne jest stłumienie i unieważnianie naszego wewnętrzny kompasu w postaci przeczucia, co jest dla nas dobre, a co jest w opozycji do tego, co jak czujemy, nam służy. Kiedy zostawiamy tę część siebie goniąc za niespełnialną obietnicą zdobycia szybkiego dobrobytu, dzięki któremu poczujemy się pozornie szczęśliwi, odcinamy się od zdolności do czucia i podejmowania własnych wyborów w zgodzie z tym, jaka jest nasza prawda.
Wybieramy to, co powinniśmy wybrać, a nie to, co czujemy, że jest naszą drogą. Ta subtelna różnica – może nawet dla większości niezauważalna – polega na odróżnieniu tego, co czuję, czego pragnę, co jest dla mnie interesujące, od tego, co powinienem(-am) wybrać, żeby spełnić kulturowe wymagania i nie odróżniać się od większości. Jest to miejsce, w którym wybieramy również długofalowe konsekwencje w postaci jakości naszego życia. Możemy zdecydować się albo na odczuwanie nienaruszalnego poczucia własnej wartości i spełnienia (niezależnie od sukcesów i porażek), albo na uzależnienie od sukcesów i pozycji oraz permanentny wewnętrzny brak, a co za tym idzie, konieczność zagłuszania go kolejnymi i kolejnymi, nigdy nie kończącymi się aktywnościami… Może warto zatrzymać się chwilę nad wyborami, które codziennie podejmujemy, i na początek w tych małych, codziennych sprawach zacząć wybierać w zgodzie z sobą? Obyśmy znaleźli odwagę, by choć czasem stanąć po swojej stronie.
Jolanta Toporowicz