Wraz z Nowym Rokiem, tradycyjnie już, powstaje w nas nadzieja na zmianę. W pewnych środowiskach od wielu lat istnieje zwyczaj składania sobie obietnic: o zmianach w stylu życia, zmianach nawyków, wytyczaniu nowych celów i sposobach ich realizacji. Nadzieja ta jest źródłem energii i prostą motywacją do podjęcia wysiłku, zazwyczaj jednak działającą tylko przez pewien czas. Wszyscy wiemy, że to na dłuższą metę się nie sprawdza. Jesteśmy tego świadomi, a mimo to powtarzamy co roku ten sam rytuał podszyty od nowa ową nadzieją na upragnioną lekkość, radość i poczucie spełnienia. Jak to się dzieje, że utykamy już na starcie, a tylko w nielicznych przypadkach gdzieś pośrodku drogi?
W naszym codziennym sposobie poruszania się po życiu – poza nielicznymi wyjątkami – chodzimy znanymi ścieżkami nie pochylając się nad tym, czy na pewno prowadzą nas do miejsca, w którym chcielibyśmy się znaleźć. Nie mamy zwyczaju zadawania pytań, a co za tym idzie – szukania odpowiedzi. Żyjemy w świecie gotowców, przyjętych opinii autorytetów, czy tzw. guru od dobrej jakości życia. Ten zwyczaj, lekko irracjonalny, jeśli przyjrzeć mu się z bliska, sprawia, że nasz osobisty potencjał do życia w zgodzie z tym, co jest dla nas ważne i możliwe, zostaje sprowadzony do zbędnego balastu i zastąpiony poczuciem wyjątkowości oraz spektakularnych sukcesów.
Jednocześnie gdzieś głęboko w nas samych tkwi zakorzenione poczucie, że i tak realizacja naszych pragnień się nie uda, że wysiłek jest zbyt duży, byśmy mogli mu podołać. Nie mamy kontaktu ze sobą, ze swoim potencjałem i w związku z tym nie potrafimy go doceniać i szanować. Nie mamy kontaktu z odczuwaniem własnej wartości, pomimo racjonalnych przekonań, które z owym poczuciem mają niedużo wspólnego. Kiedy wyznaczamy sobie cele do realizacji, tak naprawdę wiemy o sobie niewiele, zwykle więc obieramy te cele zgodnie z zewnętrznymi wzorcami wskazującymi na to, jacy być powinniśmy.
Nie potrafimy odróżniać tego, co czujemy i przeczuwamy od nabudowanych wizji siebie (kupionych od tzw. znawców tematu) lub od pragnienia ucieczki od prozy życia i jego zwyczajności. Utknęliśmy w pułapce narcyzmu, skazując się tym samym na wieczne niespełnienie i frustrację, a z czasem na wypalenie i zaprzedanie własnej żywej natury przepisom na „właściwie funkcjonującego człowieka”.
Jest wiele opinii na temat tego, z jakiego powodu porzucamy swoje postanowienia dotyczące zmian, których pragniemy. Zazwyczaj jednak nie wnoszą one do noworocznego zwyczaju niczego, co mogłoby pokazać perspektywę na tyle nową, by otworzyć nam oczy na to, czego tak naprawdę oglądać nie mamy ochoty, albo uświadomić nam, że zdezorientowani nadmiarem łatwo dostępnych gotowców nie wiemy, jaką wersję siebie wybrać. Wersję siebie zamiast autentycznego, żywego człowieka. Człowieka, który posiada zarówno zalety jak i wady. Człowieka, który ma zdolność doświadczania życia w prosty, niezakłócony sposób, jeśli tylko sobie na to pozwoli. Człowieka z jego możliwościami i ograniczeniami. Człowieka, który ma pewne talenty, a innych po prostu nie posiada. Człowieka z jego unikalnym wyposażeniem i potencjałem, który w naturalny sposób będzie próbował się przejawiać w prozie życia. Właśnie w tym przejawianiu się naszej prawdziwej natury – w poznawaniu swoich talentów i ograniczeń, w życzliwym i równocześnie wymagającym traktowaniu swojego potencjału – powstaje bazowe poczucie wartości i świadomość (odczuwana, nie definiowana intelektualnie) tego, kim jestem, czego potrzebuję i czego szukam, jaki jest kolejny krok w moim życiu. Jest to bardzo intymny obszar doświadczania niezakłócony zewnętrznymi pomysłami, budujący poczucie wartości i odporność na zewnętrzne wpływy i próby manipulacji.
Doświadczając kontaktu ze sobą, każdy z nas czuje, co ma w kolejnym etapie do zrobienia. Jeśli sobie ufa, przeczuwa ten następny ruch, kierunek własnej drogi w życiu. Każdy inny wariant tzw. niewiedzenia „co mam w życiu do zrobienia” jest konsekwencją utraty kontaktu z tym, jacy jesteśmy w swojej żywej naturze, i zaprzeczenia lub unieważnienia poczucia własnej wartości niezależnie od tego, jak oceniają ją inni. Łatwo nam wówczas „kupić” jedną z atrakcyjnych wizji siebie i przyjąć rolę, która z nami nie ma zazwyczaj nic wspólnego.
Dryfujemy po życiu albo chcemy stać się kimś, kto wydaje nam się atrakcyjny, bo ma to, czego my nie posiadamy. Konsekwencje takich wyborów są zazwyczaj łatwe do przewidzenia. Właśnie ten fakt unieważnienia swojego prawdziwego potencjału, braku akceptacji ograniczeń i respektu wobec instynktów, niezgoda na doświadczaną prawdę o sobie generują poszukiwanie spełnienia w wykreowanych pomysłach i pogoni za zewnętrznymi atrybutami mającymi udowodnić, że jesteśmy coś warci. Najpierw innym ludziom, a potem już tylko sobie. Bo ten proceder nigdy się nie kończy. Tak jak każde zastępcze zaspokajanie autentycznych potrzeb jest tylko drogą, która coraz dotkliwiej oddala nas od siebie i skutkuje permanentnym poczuciem braku. Żaden osiągnięty cel i kolejny zewnętrzny sukces nie ukoi wewnętrznego braku, bo jego źródło ma inne korzenie – należy do wewnętrznego świata.
Jolanta Toporowicz