Przedłużający się kryzys w relacji, tak jak chroniczny problem ze znalezieniem partnera, wywołują zazwyczaj dwie skrajne reakcje. Pierwsza to trwanie w związku, w którym temperatura uczuć spadła do zera i od lat nie wzrasta, druga zaś polega na kompulsywnym, chaotycznym naprawianie rzekomo „zepsutych” części siebie mających tamować dostęp do wielkiej miłości. Zarówno bierność wobec problemu, jak i pełne nerwowości działania prowadzą prędzej czy później do frustracji, która kończy się nieuchronnie zgorzknieniem i utratą wiary, że zbudowanie pięknej, trwałej relacji z drugim człowiekiem jest możliwe. Zdaniem Jolanty Toporowicz, psychoterapeutki z ponad 30-letnim doświadczeniem zawodowym, do sedna kłopotów z tworzeniem związku nie dotrzemy, obierając drogę na skróty, afirmując czy wizualizując idealnego partnera. Jak więc poznać źródło tych trudności i znaleźć wyjście z przytłaczającej sytuacji?
Układ ekonomiczno-towarzyski
Samotność w związku, nierzadko długoletnim, jest dla osoby wrażliwej, dla której głęboka relacja z bliskim człowiekiem stanowi wartość, nie mniej trudna i bolesna niż dla pragnącego relacji singla. W gabinecie Jolanty Toporowicz często pojawiały się kobiety, zazwyczaj po czterdziestym roku życia, które mówiły ze smutkiem: „Mam wszystko: karierę, piękny dom, dwójkę dzieci; stać mnie na dalekie podróże i inne przyjemności, ale w domu czuję się niezauważana – z mężem po prostu trwamy obok siebie, bez większych chęci, zaangażowania. Automatycznie wypełniamy swoje role. I tyle. Mamy wspólny kredyt i wspólnych znajomych; tworzymy sprawnie działający układ ekonomiczno-towarzyski. Mnie to już nie wystarcza. I nie wiem, co mam z tym zrobić”. Te z klientek, które zebrały się na odwagę, by uznać swój potencjał, a zarazem zmierzyć się z ograniczeniami własnymi oraz partnera, docierały do przyczyn swoich rozterek i wprowadzały w życiu realne zmiany, sprawiając, że sfera relacji zaczęła im dawać – niekiedy znowu, a nierzadko po raz pierwszy – satysfakcję.
Randki w pojedynkę
Z kolei osoby, głównie spełniające się zawodowo kobiety, które od lat wciąż szukają odpowiedniego partnera, opowiadały w gabinecie, że mają już dość „zabierania siebie na randki”, postępowania zgodnie ze wszystkim poradnikowymi wskazówkami typu: „Zadbaj najpierw o siebie; skup się na sobie; znajdź pasję”. One mają pasję, potrafią same spędzać ze sobą czas i czerpać z tego radość, jednocześnie pragną bliskości fizycznej i uczuciowej, czułości wykraczającej poza układy typu ONS (one night stand) czy FWB (friends with benefits), które oferują im panowie na portalach randkowych. Mądra kobieta wie, że nawet najbardziej niezwykłe cielesne uniesienie nie są w stanie uśpić tęsknoty za tym, by wtulić się w partnera, a rano wypić wspólną kawę i pójść na spacer.
Po serii nieudanych spotkań, po lekturze stosu polecanych książek, wysłuchaniu kilkunastu podcastów i autodiagnozie (często trafnej) typu „wybieram narcyzów”, nic się nie zmienia. Szukają więc prawdziwej przyczyny swoich związkowych niepowodzeń, zwłaszcza że ani rytuały na pięknej wyspie Bali, ani zbiorowe medytacje, ani praca z wizualizacją nie przynoszą pożądanych efektów. Większość z nich pomija jednak jeden wątek, który stanowi poważną przyczynę tego, że ich związki przypominają smutny miniserIal z powtarzającą się fabułą.
Partner jako… funkcja?
Tak bardzo spędziliśmy się w testowaniu kolejnych, coraz wymyślniejszych sposobów sposobów zmieniania siebie (od pracy z podświadomością po zażywanie ayahuaski ), że zapomnieliśmy o podstawowym fakcie: w każdej relacji naprzeciw nas jest nie ideał, nie monolit, który trwa niezmieniony przez lata, nie bezawaryjna maszyna, ale żywa istota z jej potencjałem i ograniczeniami. Jolanta Toporowicz podkreśla, że fundamentem tworzenia każdej relacji jest ciekawość drugiego człowieka i zachęca, by uważnie przyjrzeć się swoim przekonaniom na temat związków, a także postawie, którą w nich przyjmujemy, i szczerze odpowiedzieć sobie na fundamentalne pytanie: Czy nie traktuję drugiego człowieka przede wszystkim jako funkcji? Taka optyka, często nieuświadomiona, jest powszechna i skutkuje tym, że partner, który wyczuwa, że podejście do niego jest instrumentalne, zaczyna traktować drugą osobę… dokładnie tak samo. Dzieje się to automatycznie, na głębokim energetycznym poziomie, a przejawia się w taki sposób, że partnerka jest „używana” do wypełniania roli kochanki (nierzadko jest to rola jednorazowa), matki dzieci, towarzyszki spotkań w gronie znajomych. Taki związek jest uczuciowo płytki, ograniczonych do powierzchownych przejawów emocji i realizacji zadań. Jak w firmie.
Kolejnym, pomijanym zazwyczaj wątkiem, który warto wziąć pod uwagę, przyglądając się swojemu małżeństwu, układowi partnerskiemu albo po prostu pragnieniu wejścia w relację, jest kwestia założeń, które robimy już na wstępie, zachowując się niekiedy tak, jakby drugi człowiek był żywą szafą grającą. Wrzucamy monetę, a maszyna odtwarza dokładnie takie nastrój, słowa i melodię, których pragniemy. Zapominamy przy tym, że nikt nie został stworzony po to, by wypełniać nasze oczekiwania – wbrew temu, co komunikuje współczesna kultura, nie jest to ani celem, ani sednem udanej relacji.
Jak stworzyć dobry związek?
Zdaniem Jolanty Toporowicz, dobry, a więc autentyczny, pełen życia akceptujący zachodzące w nim zmiany związek możemy stworzyć wtedy, kiedy po pierwsze, mamy kontakt z tym, co naprawdę czujemy, a po drugie, traktujemy nasze emocje i uczucia – niezależnie od tego, czy są przyjemne czy też nie – z szacunkiem. Ta sama zasada dotyczy emocji i uczuć partnera. Opisana postawa stanowi absolutną bazę do budowania jakiekolwiek relacji. Jeśli uznamy to za fakt i wprowadzimy w życie, mamy szansę spojrzeć na nasze długoletnie małżeństwo, układ partnerski z całkowicie nowej perspektywy, a okres bycia singlem zostawić za sobą.
Ważne jest, by porzucić nieustanne intelektualne analizowanie przyczyn rozpadu naszych relacji lub obojętności ze strony męża czy partnera, skupić się na tym, co czujemy, dać pierwszeństwo emocjom, uczuciom i przeczuciom. I, co niezwykle istotne, nie tracić z oczu drugiego człowieka tworzącego relację razem z nami.
To prawda, że nadawanie prymatu uczuciom przed intelektualną analizą nie jest zadaniem najprostszym i trudno je zrealizować samodzielnie, bez wsparcia, natomiast zmiany, które zachodzą w życiu osób decydujących się na kierowanie się wewnętrznym kompasem, są spektakularne.
Filary zmiany
Każdy życiowy kryzys niesie w sobie szansę na zmianę. W takich przełomowych momentach opieranie swoich decyzji i działań na tym, co czujemy (jeśli oczywiście umiemy to rozpoznać) w dłuższej perspektywie przynosi ulgę i pozwala wzmocnić poczucie własnej wartości, budować zaufanie do siebie i akceptację dla swoich, czasem niełatwym, wyborów. Wiedza o emocjach i uczuciach, ich wzajemnych zależnościach, uwikłania w relacjach, a także o tym, skąd pochodzą nasze przekonania blokujące zmianę, są kluczowe w procesie wychodzenia ze stanu, który nam od lat nie służy.
Jeśli zdecydujemy się spojrzeć – najpierw na siebie, a następnie na partnera – przez pryzmat poziomów świadomości, mamy szansę na doświadczenie rzeczywistości w całkowicie nowy sposób. Już samo zobaczenie siebie z dystansu, przyjęcie tego, co widzimy z szacunkiem, z czułością do swoich przeżyć, możliwości i ograniczeń, daje ukojenie. A kiedy jest nam w środku lekko, kiedy czujemy, że „teraz to jest dla mnie jasne”, otwieramy się na to, co do tej pory wydawało się niedostępne.
Wszystkich, którzy pragną oprzeć swoje relacje na szacunku do tego, co czują, a jednocześnie znaleźć własną odpowiedź na pytanie, jaki jest sens życia, zapraszamy do udziału w X już edycji kursu Zaufać sobieⓇ prowadzonego przez Jolantę Toporowicz, założycielkę Instytutu Rozwoju Osobistego Euphonia, twórczynię autorskiej metody pracy z klientem, a także autorkę dwóch książek: „(Nie)zwyczajne Ja” oraz „MapaJaⓇ. Jakość życia w świetle poziomów świadomości ego”. Więcej o Kursie: https://euphonia.pl/zaufac-sobie-x-edycja-2024-25/